czwartek, 22 września 2016

RIGI - legenda królowej gór

Wczoraj na moim kanale pojawił się film w górze Rigi. Wiem, że sporo z Was woli czytać i oglądać zdjęcia niż film, dlatego przygotowałam specjalnie dla Was wersję na bloga :-) 



Rigi to jeden z najbardziej znanych i obleganych szczytów w Szwajcarii. Znajduje się w Alpach Zachodnich w szwajcarskim kantonie Schwyz. Nazwa pochodzi od łacińskiego wyrażenia Regina Montium i oznacza Królową Gór


Ma wysokość 1797 m.n.p.m. i można się na nią dostać kilkoma sposobami: koleją zębatą z Arth-Goldau (tę opcję wybrałam ja), koleją zębatą z Vitznau, skąd możecie później popłynąć statkiem do Lucerny oraz koleją linową ze stacji Kraebel do Rigi Scheidegg



Na szczycie góry znajduje się stacja przekaźnikowa radiowo-telewizyjna oraz automatyczna stacja meteorologiczna. 


Legenda głosi, że niegdyś stoki góry Rigi zamieszkiwał dziki lud Chlyni Lüüt (tłum. mali ludzie)który charakteryzował się niskim wzrostem, zadziwiającą zwinnością i szybkością, a nawet nadprzyrodzonymi mocami. Chlyni Lüüt uważali, że zapewniają sobie możliwość wyjątkowo sprawnego poruszania się po górskich zboczach poprzez... usunięcie śledziony zaraz po urodzeniu :-) To wyjaśnia moje mozolne wspinanie się nawet na niewysokie górki - ciekawostka na mój temat nr 1 - śledziony mam dwie ;) (śmieszne, ale prawdziwe ;) )


Jeśli jeszcze nie widzieliście filmu, który nakręciłam będąc na Rigi, a powyższe zdjęcia wzmożyły Wasz apatyt i jesteście ciekawi widoków z góry to zachęcam do oglądania :-)



środa, 24 sierpnia 2016

Swissminiatur - warto? WARTO! :-)


Jeśli subskrybujecie mój kanał na YouTube lub obserwujecie fanpage na Facebooku i Instagram to od kilku dni wiecie, że niedawno odwiedziłam szwajcarski park miniatur (subtelna reklama moich social mediów ;-))


Swissminiatur mieści się w miasteczku Melide, które leży tuż obok Lugano (KLIK, warto ;-)), we włoskojęzycznym kantonie Ticino. Wybierając się w to miejsce upewnijcie się, że pogoda będzie ładna, ponieważ cały park jest na świeżym powietrzu.




W parku znajduje się ponad 100 (!) zminiaturyzowanych budynków, zamków, mostów, wiaduktów, pociągów, kolejek linowych oraz małych ludzików. Zobaczycie tam największe atrakcje Szwajcarii - kolejkę na Titlis, zamek Chillon, a nawet... wioskę Heidi :-)


Poza oczywistymi atrakcjami, których obecność w parku zapowiada sama nazwa znajdziecie tam restaurację (która serwuje nawet żywność halal...) i sporo atrakcji dla dzieci.




Po odwiedzeniu głównej atrakcji polecam udać się nad jezioro, bo jest pięknie! Nawet, wtedy gdzie wieje i straszy nadchodzącym deszczem!


Adres, godziny otwarcia oraz ceny znajdziecie TUTAJ

A jeśli będziecie (jesteście? :- ) w Polsce to szczerze polecam Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska. Bardzo mi się tam podobało i pewnie wybiorę się jeszcze nie raz! :-)

Zachęcam Was do obejrzenia filmu, który nakręciłam w Swissminiatur. Zobaczycie w nim również pracownie, w której powstają tamtejsze eksponaty. Miłego oglądania i zwiedzania!


czwartek, 11 sierpnia 2016

MOJE TRZY GROSZE: szwajcarska kolej

Nie samą kulturą i sztuką człowiek żyje. Pomiędzy wyjściami do muzeów i restauracji jest jeszcze spory kawałek codzienności, a obserwując ludzi, miejsca i rzeczy mam czasami ochotę wtrącić swoje trzy grosze. Ryzykowne puszczać to na bloga - pomyślałam, a chwilę później stuknęłam się w głowę i doszłam do wniosku, że właściwie czemu miałby to być głupi pomysł? Blog wypełni się wpisami, a ja sobie "ulżę" pisząc do Was na inne tematy niż sztuka i... jedzenie ;-) Dodatkowo liczę, że poznam Wasze zdanie. Pamiętajcie tylko, że wszystko co się w tej serii pojawi to moje wrażenia, przemyślenia i poglądy - i mogą się różnić od Waszych.

Zdjęcie: www.interrail.eu
Na pierwszy ogień idzie... szwajcarska kolej. Po 5 latach poruszania się tutaj głównie pociągami mam już pewne zdanie wyrobione na jej temat. Poza tym jak cześć z Was wie od jakiegoś czasu podróżuję pociągami po całej Szwajcarii, czego efekty możecie oglądać TUTAJ. Moją ocenę postanowiłam podzielić na pięć kategorii, a efekty możecie zobaczyć poniżej.

PUNKTUALNOŚĆ

Niemal wszyscy ludzie, których spotykam są zdania, że pociągi w Szwajcarii "chodzą jak szwajcarski zegarek" - wszystkie są punktualne i nie zdarzają się tutaj sytuacje rodem z PKP - 3 i pół godziny opóźnienia... bo tak! Owszem, pociągi jeżdżące na dalsze trasy zwykle są bardzo punktualne. Bez problemu można zaplanować sobie podróż z trzema przesiadkami, mając cztery minuty na bieg na kolejny peron i powinno pójść zgodnie z planem o ile... Nie wybieracie się na krótką trasę w godzinach szczytu. Mam tutaj na myśli choćby mój pociąg z Adliswil do Zurychu - kilka razy w tygodniu zdarzają się opóźnienia. Nie dużo, bo po kilka minut, ale czasem te kilka minut może zaważyć na tym czy zdążycie na kolejny pociąg, dlatego warto o tym wiedzieć i ślepo nie ufać "szwajcarskiej punktualności".

DOSTĘPNOŚĆ

Mogłoby się wydawać, że w Szwajcarii koleją można dojechać niemal WSZĘDZIE. Pociągi wjeżdżają pod same szczyty gór, pokonują niesamowicie wysokie mosty i długie, głębokie tunele. Rzeczywistość jest taka, że choć ogółem częstotliwość kursowania pociągów i liczba stacji jest imponująca, to do wielu wsi one w ogóle nie dojeżdżają, a chcąc dostać się do innego miasta nocą w tygodniu nie ma na to najmniejszych szans, bo pociągi wtedy nie kursują. Odczuwam to o tyle dotkliwie, że kłopotem robi się zwykły wyjazd na koncert do miasta oddalonego o 100 kilometrów od Zurychu. W weekend na szczęście nie ma tego problemu.

CENY

Ceny biletów są bardzo wysokie, co z pewnością bardziej będą odczuwać osoby, które przyjeżdżają tutaj na urlop, bo dla stałych mieszkańców Szwajcarii kolej oferuje sporo zniżek. Oczywiście dla przyjezdnych zniżki też są, ale trzeba się nieźle naszukać, żeby dowiedzieć się wielu rzeczy - np. tego, że warto kupić bilet na konkretną godzinę, bo wtedy będzie tańszy (supersaver tickets - warto poczytać), albo tego, że istnieją bilety turystyczne (jeśli chcecie mogę się kiedyś bardziej na ten temat rozpisać). Dla mieszkańców kolej oferuje Halbtax (roczny to koszt 185 CHF), dzięki któremu będą mogli płacić za bilety mniej, czasami nawet połowę ceny. Istnieje również bilet roczny (Generalabonemment), dzięki któremu możemy się poruszać po niemal całej Szwajcarii (koszt roczny dla osoby dorosłej w 2. klasie pociągu to 3655 CHF). Bardzo fajną opcją, z której korzystałam wcześniej, jest 9 Uhr Pass, który w Zurychu działa tak, że możecie się dzięki niemu poruszać od godziny 9:00 (miesięczny koszt na okaziciela na cały kanton Zurych to 139 CHF).

CZYSTOŚĆ

Szwajcaria to bardzo czysty kraj i to rzuca się w oczy tuż po przyjeździe, a jako, że do dobrego szybko się przyzwyczaja to później trudno się odnaleźć w innej "brudniejszej" rzeczywistości ;-) Pociągi w tej kwestii nie odbiegają, zwykle są czyste, nie popisane, a papierki nie walają się po podłodze. Wyjątkiem są wszechobecne darmowe gazetki (np. 20 Minuten), które często są czytane przez kolejnych pasażerów. Jedyne zastrzeżenia, które mam dotyczą... klimatyzacji, a raczej jej braku. Na trasie, którą jeżdżę najczęściej zwykle jeździ piętrowy pociąg pozbawiony klimatyzacji, w dodatku z oknami, których nie da się otworzyć - wyobraźcie sobie co się tam dzieje latem, albo lepiej nie, bo nie jest to przyjemne uczucie, ani... zapach :(

KULTURA PASAŻERÓW

... a raczej jej brak. Tutaj rzadko ustępują miejsca starszym czy ciężarnym, mało tego nie ustępują nawet tym, którzy chodzą o kulach. Wielokrotnie byłam świadkiem sytuacji, że pasażerowie mieli w nosie to, ze ktoś dosłownie wisi nad nimi. Druga sprawa to to, że starsi ludzie często nie chcą przyjmować miejsc - to mi się wielokrotnie zdarzyło. Pamiętam też sytuację, kiedy wracałam z Pawłem ze szpitala, a on musiał stać na środku autobusu ze świeżo zagipsowaną nogą. Musicie też wiedzieć, że bardzo często wsiadanie do pociągu czy autobusu to walka o przetrwanie. Pomijam fakt, że zawsze znajdzie się ktoś, kto nie poczeka, aż wszyscy wyjdą i pcha się jak święta krowa samym środkiem... Wielokrotnie, serio, wielokrotnie zdarzyło mi się oberwać z łokcia od PANÓW, którym bardzo się spieszyło na miejsce siedzące, nawet jak pociąg nie był pełny.

Chciałam Wam nieco przybliżyć podróże szwajcarską koleją i mam nadzieję, że mi się to udało. Na koniec dodam, że pomimo kilku wad to chyba i tak najlepszy system kolejowy w Europie ;-)


Chętnie poznam Wasze historie i doświadczenia związane z pociągami. Nie musicie pisać jedynie o Szwajcarii - jestem ciekawa jak to wygląda w miejscach, w których mieszkacie :-)

środa, 3 sierpnia 2016

Restaurant Seerose - randka na jeziorze Zuryskim

Po dłuższym pobycie w Polsce i nadrabianiu zaległości po powrocie mogę w końcu usiąść i napisać Wam jakie ciekawe miejsca odwiedziłam w ostatnim czasie w Szwajcarii. Zdecydowałam zacząć od miejsca wyjątkowego, w którym możecie naprawdę smacznie zjeść, bo wiem, że recenzje restauracji są jednymi z waszych ulubionych na blogu :-)

Restauracja Seerose mieści się w zuryskiej dzielnicy Wollishofen i jest położona nad samym jeziorem Zuryskim. Siedząc przy stoliku umieszczonym na zewnątrz można podziwiać przepływające motorówki, prywatne łodzie, panoramę Zurychu, a przy dobrej pogodzie również Alpy. Świeża, śródziemnomorska kuchnia i piękne widoki sprawią, że poczujemy się jak na wakacjach w Monako albo Saint-Tropez - tak zapewniają nas na stronie właściciele lokalu ;-)

Zdjęcie: http://seerose.dinning.ch/
Trafiliśmy tam przypadkiem, kiedy wybraliśmy się na niedzielny spacer. Opinie znajomych nie zachęcały, ale wszystko inne w okolicy było zamknięte, więc postanowiliśmy zaryzykować. Dostaliśmy stolik przy samym brzegu jeziora i zamówiliśmy obiad. Stoliki były pełne, więc zapewne lepiej zrobić rezerwację wcześniej, bo nie każdy może mieć takie szczęście jak my i wślizgnąć się bez wcześniejszego zarezerwowania miejsc. 


Wbrew pozorom złożenie zamówienia nie było proste, bo... karta była napisana "odręcznie" (TUTAJ). Wybrałam baranie żeberka podane z grillowanymi warzywami, tabbouleh oraz jogurtem z miętą. Na zamówione dania trzeba było trochę poczekać, ale zdecydowanie było warto! Porcja była bardzo wyważona, nie za duża. Warzywa były świeże, mięso wręcz rozpływało się w ustach, a tabbouleh zdecydowanie najlepsza jaką dotychczas jadłam!


Pozostało więc pytanie skąd negatywne opinie? Miejsce piękne, obsługa bardzo miła, jedzenie na wysokim poziomie... Wtedy przyszedł czas na rachunek :-) Niestety restauracja Seerose nie należy do najtańszych, ani nawet tych ze średniej, zuryskiej półki. Ceny były dość wysokie (co można zauważyć już w karcie), ale zdecydowanie warto się tam czasami wybrać. 

Lokalizacja: 5
Wnętrze: 5
Obsługa: 5
Jedzenie: 5
Ceny: 4

Ocena ogólna: 4.8

Czy wybrałabym się tam jeszcze raz? TAK

środa, 15 czerwca 2016

Oldtimer im Sihltal 2016 - 9. spotkanie fanów starych samochodów w Adliswil

Oldtimer im Sihltal to impreza, która od kilku lat regularnie odbywa się w Adliswil. Jest organizowana przez Der Verein Oldtimer im Sihltal, klub miłośników starych samochodów założony w roku 2007.


W porównaniu do zuryskiego spotkania oldtimerów adliswilska impreza wygląda jak wiejski festyn z kiełbaskami, ale ma też swój specyficzny, rodzinny klimat. Na każdej edycji pojawiają się ci sami ludzie, te same stoiska, można kupić taką samą kiełbasę, a na wynos do domu taką samą kokosankę od pani, która rozstawia się ze słodyczami zawsze w tym samym miejscu ;-) Ale lubię to, bo choć z pozoru impreza wygląda zawsze TAK SAMO to jednak przyjeżdżają różni kierowcy i pojawiają się ciekawe auta

Na spotkaniu można zobaczyć auta marek niemieckich, włoskich, amerykańskich, francuskich czy angielskich. Nie zabraknie też czegoś dla fanów dwóch kółek - motocykli i rowerów. 

Tegoroczna wiosenna edycja odbyła się w weekend 28 - 29 maja, a pogoda nie była korzystna. Ulewa za ulewą poskutkowały tym, że większość ludzi uciekła do domu bardzo wcześnie, albo już po pierwszym dniu. 

Zapraszam Was do obejrzenia (dosłownie) kilku zdjęć, które udało mi się zrobić w tym roku :-) Dla porównania obejrzyjcie koniecznie zdjęcia, które zrobiłam podczas zeszłorocznego spotkania TUTAJ :)















poniedziałek, 30 maja 2016

Urlop od Szwajcarii - polskie blogerki o U.S.A.

Część z Was wie, a część pewnie nie (bo ostatnio na blogu pojawiło się sporo nowych osób :) ), że na początku tego roku zwiedzałam U.S.A. We współpracy z Anią oraz Mają napisałyśmy swoje spostrzeżenia i wrażenia z tego kraju. Każda z nas wybrała się tam w innym celu i na inny okres czasu, więc nasze podejście znacznie się różni. Wraz z Mają odniosłyśmy się do wpisu Ani i to własnie na Jej blogu możecie przeczytać nasze komentarze dotyczące Amerykanów i życia jakie tam widziałyśmy. 

Poniżej załączam vlogi, które kręciłam w Stanach oraz zdjęcia, których nigdy wcześniej Wam nie pokazywałam tutaj, ani na fanpage'u :-) Mam nadzieje, że ta mała odskocznia od Szwajcarii was zainteresuje i skusi do opisania własnych doświadczeń!

Zajrzyjcie do wpisu Ani (TUTAJ), oraz Mai (TUTAJ).

A dla tych, którzy nie wiedzą dokładnie o co chodzi - skrócona historia mojego pobytu w U.S.A. :)

Pierwszą noc na amerykańskiej ziemi spędziliśmy w małym hostelu nieopodal Parku Sekwoi. Zbudził nas jetlag, łazienka niemal eksplodowała i cała zalała się wodą, a na śniadanie podano nam słodkie bułki, które nawet niedobre smakowały mi, bo jadłam je patrząc na koliberki pijące wodę z pojemnika na tarasie, z którego rozpościerał się piękny widok na góry. 


Dolina Śmierci
Następnym punktem podróży było Las Vegas. Po drodze zatrzymaliśmy się w Dolinie Śmierci, która jak na złość zakwitła pięknym, żółtym kwieciem. Widzicie więc, że od początku było nam pod górkę i nawet pustynia Mojave w zmowie z deszczem i słońcem zrobiła nam niezłego psikusa ;-) Nie miałam sprecyzowanych oczekiwań co do Vegas, wiedziałam tylko, że ma się tandetnie świecić, być głośno i tłocznie. I tak właśnie było! W ociekającym złotym plastikiem mieście spędziliśmy trzy noce, a samo Vegas okazało się świetną bazą wypadową do Wielkiego Kanionu. Miasto Grzechu żegnało nas piękną pogodą, termometr wskazywał 24 stopnie, a ja w drodze uważnie przyglądałam się miasteczkom położonym na pustyni i z niedowierzaniem komentowałam jak bardzo niesamowite i nie do pojęcia dla mnie jest mieszkanie w baraczku z przypiętą do drzewka obok kozą na środku pustyni. 

Widok na hotel Palazzo w Las Vegas
Trzy godziny później zameldowaliśmy się w pensjonacie położonym na wysokości ponad 2000 metrów, w miasteczku Williams, przez którego środek przebiega słynna Route 66, pod naszymi nogami zgrzytał śnieg, a termometr wskazywał -1 stopień :-) 

Williams, Arizona
Następnego dnia mieliśmy w planach zwiedzanie Wielkiego Kanionu od innej strony niż poprzednio, na co właściciel pensjonatu przygotował nam mapę, na której długopisem nakreślił najlepszy punkt obserwacyjny. Punkt ukryty przed zwiedzającymi, schowany dla gwiazd i celebrytów, którzy nie mają ochoty zwiedzać wraz z tłumami gapiów. Korzystając z jego wskazówek zostawiliśmy auto przy drodze i po niemal pół godzinnej wędrówce trafiliśmy do najpiękniejszego punktu widokowego. Natura, zwierzęta, niemal całkowity brak ludzi, coś niesamowitego. Później wybraliśmy się też na punkty zaznaczone dla turystów i niestety pan miał rację, tłumy, sklepiki... Widoki piękne, ale jakoś trudniej czuć piękno natury koło dźwięku migawek aparatów i zapachu kanapek z jajkiem. 


Wielki Kanion Kolorado
Williams opuściliśmy w czwartek rano i udaliśmy się do Palm Springs, gdzie co tydzień, właśnie w czwartkowy wieczór, odbywa się festiwal uliczny. Stoiska z rękodziełem, mnóstwo jedzenia i Pan... który grał na dziwnym, elektronicznym instrumencie smyczkowym i krzyczał, że jest z kosmosu! Wtedy pomyślałam „tak, to jest Ameryka, którą znam z filmów” ;-) 

Venice Pier
Kanały w Venice
Następnego dnia pojechaliśmy już prosto do Los Angeles, zameldowaliśmy się w mieszkaniu, które wynajęliśmy na czas pobytu i rozpoczęliśmy zwiedzanie. Tak naprawdę to dopiero tutaj miałam czas na większe obserwacje, wyciąganie wniosków. Przez ten tydzień zwiedziłam Hollywood, Santa Monica, Beverly Hills, Marina del Rey... Nasze mieszkanko mieściło się tuż przy kanałach na Venice, a od Venice Beach dzieło nas 10 minut piechotą, dlatego też tam spędziłam najwięcej czasu. 










wtorek, 10 maja 2016

Planetenweg Uetliberg-Felsenegg - spacer po ścieżce planet!

Słoneczne, sobotnie popołudnie to idealny moment na dłuższy spacer. Od dawna planowałam wybrać się planetarną ścieżką z Uetliberg na Felsenegg, który góruje nad miasteczkiem, w którym mieszkam. 



Trasa została zaprojektowana przez Arnolda von Rotz i znajduje się pod patronatem Towarzystwa Astronomicznego URANIA z Zurychu. Została oficjalnie otwarta 26. kwietnia 1979 roku.

Co ciekawe, odległości miedzy planetami, oraz same planety zostały odtworzone w wielkości dokładnie 1:1 miliarda, umożliwiając porównanie rozmiarów i odległości w Układzie Słonecznym. 

Prócz Merkurego, Wenus, Ziemi, Marsa, Jowisza, Saturna, Urana i Neptuna odtworzono także Plutona oraz planetę karłowatą Ceres, która krąży wewnątrz pasa planetoid miedzy orbitami Marsa i Jowisza. Pluton ma aż trzy stacje, wynika to z jego bardzo eliptycznej orbity w Układzie Słonecznym. Cała trasa zaczyna się oczywiście od słońca :-) Dodatkowo każda planeta posiada panel z informacjami takimi jak średnica równikowa, prędkość obrotowa itd.

Tym razem nie przeszliśmy całej trasy, bo zaczęliśmy naszą wędrówkę na szczycie Uetliberg, po czym udaliśmy się na Felsenegg i stamtąd pieszo na dół, do Adliswil. Całość zajęła nam około 2 godzin, ale jeśli nie macie ochoty schodzić z górki to możecie wybrać kolejkę linową, która zawiezie Was w 5 minut z Felsenegg do Adliswil, skąd w 15 minut dostaniecie się do centrum Zurychu :)

Zapraszam do obejrzenia zdjęć, na których zobaczycie jakich widoków możecie spodziewać się po drodze :)

Zachęcam również do zajrzenia na bloga Ani - Szwajcaria moimi oczami - na którym znajdziecie mnóstwo zdjęć z Uetliberg, ponieważ też ostatnio odwiedziła to miejsce :) 

























OBEJRZYJ KONIECZNIE! :-)

Przeczytaj również: