poniedziałek, 31 sierpnia 2015

KALENDARIUM #7 - 9/2015

Kajam się i proszę o wybaczenie! Nie było kalendarium sierpniowego a blog był troszkę zaniedbany a powodów było wiele. Raz - wakacje! Dwa - więcej pracy! I trzy- tak się wciągnęłam w nagrywanie na YouTube (o TU), że zabrakło mi czasu i energii na pisanie. Blog to blog, pisać wypada, tym bardziej, gdy się LUBI. Tak więc do DZIEŁA. Co ciekawego dzieje się w Szwajcarii we wrześniu? :)

WYSTAWY

  • Galeria Arte Morfosis, która mieści się w Zurychu zaprasza na wystawę autorstwa kubańskiego malarza Ernesto Garcia Pena, którą możecie oglądać od środy do soboty w godzinach 11:00-17:00. Wystawę będzie można zobaczyć do 2 października bieżącego roku. Więcej informacji znajdziecie TUTAJ

http://www.artemorfosis.com/
http://www.artemorfosis.com/
  • A teraz coś dla dzieci, tych małych i tych większych ;-) Dinoworld we Frauenfeld zaprasza na wystawę World of Dinosaurs, którą będziecie mogli zobaczyć od 19 sierpnia do 22 listopada. Na miejscu czeka na Was aż 50 modeli dinozaurów naturalnej wielkości! :-) Więcej informacji znajdziecie TUTAJ


  • Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam kaktusy! Pewnie dlatego zainteresowała mnie wystawa o wymownym tytule Alles Kaktus?, którą od jakiegoś czasu można zobaczyć w Sukkulenten - Sammlunf Zurich. Rośliny możecie podziwiać aż do 10 stycznia 2016, a jeśli interesuje Was orpowadzanie z przewodnikiem to TUTAJ znajdziecie dokładne terminy zwiedzania :-)



KONCERTY

  • 12 września w Hallenstadion w Zurychu będzie można zobaczyć legendę brytyjskiej sceny muzycznej - Status Quo. Więcej informacji oraz bilety znajdziecie TUTAJ

http://hallenstadion.ch/das-hallenstadion
  • Jeśli jesteście fanami progresywnego rocka to zapewne tego pana nie muszę Wam przedstawiać. Steven Wilson wystąpi w Komplex 457, w Zurychu już 20 września. Bilety do zdobycia TUTAJ

http://komplex457.ch/Veranstaltung/steven-wilson-gb/?instance_id=399
  • Na koniec mam dla Was nietypową propozycję - izraelski zespół metalowy Orphaned Land. Tak, tak. Dobrze przeczytaliście :-) Sama poważnie rozważam wybranie się na ten koncert, tym bardziej, że odbywa się w moim ulubionym koncertowym klubie Z7 Pratteln. Więcej informacji znajdziecie TUTAJ


W tym wpisie to by było na tyle. Powoli zbliżamy się do sezonu jesiennego, który każdego roku jest bardzo obfity w wydarzenia. Bądźcie czujni! :-)

czwartek, 13 sierpnia 2015

Pizzeria Capri - raj dla miłośników prawdziwej, włoskiej pizzy

Bliziutko Zurychu, bo zaledwie 15 minut pociągiem (S4 | kierunek Sihlwald | stacja Adliswil) od dworca głównego znajduje się małe miasteczko o nazwie Adliswil. Część z Was może kojarzyć to miejsce, ponieważ to właśnie stąd można wybrać się kolejką linową na szczyt Felsenegg a pisała o tym na blogu Ania, o TUTAJ. Jeśli któregoś dnia wybierzecie się tu na wycieczkę to nie zapomnijcie wpaść na obiad o pizzerii Capri.


W Adliswil mieszka bardzo dużo Włochów i to pewnie stąd sporo pizzerii, i specyficzny klimat tego miasteczka. Co ciekawe, Capri nie jest prowadzona przez Włocha, ale pizzę przygotowują i pieką Włosi, więc jest na naprawdę dobrym poziomie.

Byłam w tym miejscu już kilkakrotnie i to nie tylko dlatego, że mieszkam niedaleko ;-) Pizza jest tu naprawdę dobra, a jeśli macie ochotę na zupę czy makaron to też możecie być pewni, że będą świeże i smaczne.

Pizzeria z zewnątrz wygląda dość niepozornie. Położona w centrum miasteczka, tuż obok sklepu prowadzonego przez uprzejmego Hindusa, solarium i sklepiku z artykułami dla zwierząt nie zachęca do wejścia i wydaje się nieciekawa. Ot, jak dziesiątki innych restauracji. Dopiero po przekroczeniu progu, gdy dotrą do nas wspaniałe zapachy wydobywające się z kuchni nabieramy większego apetytu. 


Do wyboru mamy aż 26 rodzajów pizzy, w tym specjalność szefa kuchni - pizzę Adliswil :-) Tutejsza pizza nie ma tradycyjnego, okrągłego kształtu, tylko jest owalna. Składniki są zawsze świeże a ich ilość idealna - nie spotkacie tu trzech plasterków papryki i jednego pomidorka koktajlowego na swojej pizzy, ale też szef kuchni nie wysypie Wam całego słoiczka kaparów ;-) Ja mogę Wam polecić pizzę z mascarpone i pesto, którą jadłam tak dwukrotnie i za każdym razem była pyszna. Niestety nie widzę jej w karcie na stronie, ale myślę że w lokalu będzie nadal dostępna, więc pytajcie śmiało o to oryginalne połączenie. 


W rankingu na stronie Trip Advisor pizzeria Capri zajmuje całkiem niezłe piąte miejsce na piętnaście restauracji w miasteczku. Wystarczy przeczytać komentarze, aby zobaczyć, że większość ludzi zachwala pizzę pisząc, że nie zamawia tu innego jedzenia nie dlatego, że jest złe, ale dlatego, że pizza jest tu "suuuper dobra" ;-) Ceny w pizzerii nie odbiegają od tych w innych miejscach tego typu. Duży plus od wszystkich odwiedzających to miejsca ma obsługa lokalu. Zawsze na wysokim poziomie i świetnie przygotowana. 

Pizzeria Capri to idealne miejsce dla fanów włoskiego jedzenia. Można tu poczuć klimat tego kraju i naprawdę dobrze zjeść. Dodam, że porcje są tak duże, że zadowolą nawet największych głodomorów :-)

Oficjalna strona pizzerii TUTAJ


niedziela, 9 sierpnia 2015

Rock the Ring 2015 - relacja z festiwalu

Ponad miesiąc temu uczestniczyłam w tegorocznej edycji festiwalu Rock The Ring, który odbywa się w małym miasteczku, w Kantonie Zurych - w Hinwil. Festiwal trwał od piątku 19 do niedzieli 21 czerwca. Ja byłam jedynie w niedzielę, ponieważ to w ten dzień na scenie pojawiły się gwiazdy, które bardzo chciałam zobaczyć - Alice Cooper oraz Judas Priest. Nie oznacza to, że poprzednie dni były nudne! W piątek można było zobaczyć takie zespoły jak Nightwish, Limp Bizkit czy Papa Roach, a w sobotę mojego ukochanego Billy'ego Idola i legendarny zespół Toto

Five Finger Death Punch
Five Finger Death Punch
Niedziela zapowiadała się niezbyt obiecująco, od rana padał deszcz, w dodatku byłam przeziębiona, dlatego postanowiliśmy pojechać dopiero na godzinę 15:00, tym bardziej, że zespół Crown of Glory był mi nieznany i nie czułam żalu, że mogę ich nie zobaczyć. Zdążyliśmy na koncert chłopaków z Five Finger Death Punch, którzy dali niezłego czadu na scenie. Nie jest to zespół, którego słuchałabym później w domu, ale na koncercie mi się podobał i fajnie otworzył nam koncertowy dzień. Początkowo zapowiadano, że w niedzielę zagra również Mastodon, ale chyba się nie dogadali, bo zespół nie wystąpił na festiwalu.

Przerwy między kolejnymi zespołami były na tyle długie, że mogliśmy swobodnie i bez stresu wybrać się na coś do jedzenia. Tym bardziej, że mieliśmy miejsca w strefie Golden Circle, czyli pod samą sceną. Bilety były nieco droższe, ale to świetna opcja i jeśli tylko jest ona możliwa to zawsze wybieramy właśnie ten sektor. Wybór jedzenia był tak duży, że czułam się jakbym trafiła na kolejny Street Food Festiwal, a nie imprezę muzyczną! Począwszy od standardowych kiełbach z bułą przez pizze, stoiska greckie, kebsy na słodko (!!!) po wegetariańskie burgery i mięska na półmetrowym patyku. I tu warto zapytać, o czym myśleli organizatorzy, gdy wynajmowali miejsca na stoiska na festiwalu? Na teren imprezy nie można wejść ze szklaną butelką coli, którą rozdawano przed wejściem, ale można dostać kolejną, również za darmo już w środku. A najlepsze? Mięsko, o którym wspomniałam wyżej było nabite na bardzo gruby i ostro zakończony pół metrowy patyk. Albo trzymamy się zasad bezpieczeństwa, albo luzujemy już całkiem drodzy organizatorzy. Przyznam, że pierwszy raz się spotkałam z czymś takim, że zaczepił mnie ochroniarz i zapytał jak wniosłam szklaną butelkę a ja wskazałam mu palcem budkę z Colą kilka metrów od nas ;)


Poza mnóstwem stoisk z jedzeniem, piwem i drinkami można było również znaleźć sporo namiotów z rękodziełem, koszulkami i innymi interesującymi rzeczami. Jednemu nie mogłam się oprzeć. Kupiłam kota zrobionego ze starych gwoździ i nakrętek ;)

The BossHoss
Dobrze, wróćmy do koncertów, bo to na festiwalu było najważniejsze. Zespół The BossHoss kojarzyłam jedynie z nazwy i jednego kawałka "Do It" i nie do końca wiedziałam czego się spodziewać. Chłopaki z Berlina stylistyką pasujący bardziej do Stanów Zjednoczonych niż do Niemiec, grający w towarzystwie 3 panów z trąbkami, z meksykańskimi kapeluszami na głowach rozwalili mnie na łopatki! Muzyka, którą grają to połączenie rocka, bluesa i country, przeuroczo nazywani niemieckim zespołem cowpunkowym, ale nie mam do tego przekonania ;)



The BossHoss
Koncert rozpoczął się energetycznym "God Loves Cowboys" i tym kawałkiem panowie skradli serca chyba wszystkich ludzi pod sceną. Tańczyliśmy, skakaliśmy, śpiewaliśmy i było naprawdę mega! Nie zabrakło też innych dobrych utworów jak "I keep on dancing" czy wcześniej już wspomnianego przeze mnie "Do It". Energia do samego końca. To jeden z tych zespołów, który zapada w pamięć i do którego chętnie wracam i "katuję" ich płyty niemal codziennie. Co ciekawe wokaliści, Alec "Boss Burns" oraz Sascha "Hoss Power" przez 3 lata byli trenerami w niemieckiej wersji programu The Voice of Germany :) Jako powód rezygnacji z tej funkcji podali to, że chcą więcej koncertować. Myślę, że to była świetna decyzja i Wam polecam wybrać się kiedyś, żeby zobaczyć chłopaków na żywo!

Alice Cooper

Alice Cooper
Alice Cooper
Po koncercie Niemców na scenie pojawiła się "najbrzydsza Alicja jaką widziałam" ;) Na koncert Coopera czekałam z wielkim zniecierpliwieniem. To zawsze był jeden z moich "must see" i tuż przed wyjściem Alice'a na scenę dreptałam nogami w miejscu z podekscytowania szczerząc się przy tym jak psychopatka. I nagle pojawił się ON - Alice Cooper we własnej osobie, w czerwono - czarnym pasiastym kubraku, z czaszką na pasku, czarnym makijażem i burzą rozczochranych włosów na głowie. Na scenie od około 50 (!!!) lat, niezmiennie pełny energii, wigoru i w tym swoim szalonym klimacie horrorów. 

Na koncercie nie zabrakło żadnego z przebojów, które zna każdy fan Coopera a i pewnie sporo z was, którzy nie słuchają jego muzyki znajdą te utwory z radia lub telewizji: "Poison", "I'm Eighteen", "Welcome to My Nightmare" czy "No More Mr. Nice Guy". Alice przebierał się w coraz to dziwniejsze stroje, występował w kaftanie bezpieczeństwa i robił straszne miny ;-) 

Nie będę się rozpisywać na temat występu Alice'a Coopera, bo był po prostu bardzo dobry jak na legendę przystało. Zadowolił mnie w 100% i chętnie zobaczyłabym go jeszcze raz :)

Judas Priest
Zwieńczeniem wieczoru i koncertem zamykającym tegoroczną edycję festiwalu Rock The Ring był występ zespołu Judas Priest. Bogowie metalu, którzy mają na swoim koncie ponad 50 milionów sprzedanych płyt na cały świecie pojawili się na scenie punktualnie. Tłum wrzeszczał oczekując na wyjście legendarnego Roba Halforda. Ja też nie mogłam się już doczekać. Od zawsze bardzo chciałam ich zobaczyć na żywo, ale nie zapowiadało się, aby miało mi się to udać. Na szczęście wyszło inaczej :) 

Judas Priest
Koncert rozpoczął się utworem z 2014 roku pt. "Dragonaut" i szybko rozkręcił w największy hity. Ku uciesze fanów (w tym mnie) mogliśmy usłyszeć takie utwory jak "Turbo Lover", "Breaking the Law" czy historyczny już "Painkiller", który sprawia trudności w wyciąganiu wysokich dźwięków nawet samemu Halfordowi. Wspomniany wokalista też mocno mnie zaskoczył. Oglądałam sporo klipów i fragmentów koncertów na you tube i byłam przygotowana na stojącego w miejscu, zgarbionego dziadka, który ze sporym wysiłkiem wydobywa z siebie dźwięki. I tutaj SZOK! Halford był w ciągłym ruchu, uśmiechał się i namawiał publiczność do śpiewania razem z nim. Oczywiście nie zabrakło zmian stroju czy scenografii a także słynnego wjazdu na scenę Harleyem :) Panie Halfordzie! Koncert był rewelacyjny! A na zakończenie razem śpiewaliśmy "Living After Midnight" :)

Judas Priest
Zapraszam Was do obejrzenia relacji filmowej z festiwalu na kanale Agnieszka M. P. (Kultura po szwajcarsku), która pojawi się na YouTube w poniedziałek 10.08.2015 o godz. 18:00 oraz do subskrybowania, ponieważ teraz filmy będą pojawiały się znacznie częściej :) 

OBEJRZYJ KONIECZNIE! :-)

Przeczytaj również: